Nasza mała restuaracja

Jakoś tak wychodzi, że piszę albo o parku albo o jedzeniu. Ale są to chyba najciekawsze rzeczy w Shishi więc i dziś parę słów i zdjęć o tym jak to jadamy w Chinach. Jak wiadomo, jedzenie w stołówce hotelowej jest jakie jest (jeśli ktoś nie wie to odsyłam tu „Jedzenie w hotelu”), więc nie dziwne, że chodzimy stołować się również w inne miejsca, których zresztą do okola naszego hotelu nie brakuje. Udało nam się trafić do typowej chińskiej restauracji (to chyba za dużo powiedziane, ale nie o nazwę tu chodzi) – malutkiej, nie za czystej, ale za to z bardzo smacznym i tanim jedzeniem. Prowadzi ją miła para, zawsze uśmiechnięta i skora do pomocy przy wyborze dań. Jemy tam co 2-3 dni, ciągle odkrywając nowe smaki.

Czytaj dalej

Wspomnień czas – Boliwia

Tak, tak, w tytule tego wpisu jest Boliwia, a nie Chiny. Nie jest to pomyłka. U mnie na praktyce ostatnio mało się działo, pada deszcz i nie mogę iść biegać, więc może warto sobie przypomnieć gdzie bylem rok temu – a była to właśnie Boliwia. Najpiękniejszy kraj w jakim byłem. Rok temu byłem w już Tupizie, czyli w ostatnim odwiedzonym wówczas miejscu. W Boliwii byłem 1,5 miesiąca realizując tym samym jedno ze swoich największych marzeń. Był to dla mnie niesamowity czas, w którym doświadczyłem wielu wspaniałych chwil. Byłem w przeróżnych miejscach: na jeziorze Titicaca, u wujka w Ixiamas, gdzie odkrywaliśmy zapomniane ruiny inkaskie i odwiedzaliśmy  Indian w dżungli Amazońskiej, wszedłem do XVI wiecznej kopalni w Potosi, porobiłem śmieszne zdjęcia na Salarze, zachwycałem się krajobrazami Lagun i Tupizy itd. itd. 40 minutowy lot, który zapamiętam do końca życia, przeniósł nas z tropików w chłodną, zimę w górach. Nigdy wcześniej nie bylem w tak pięknym i urozmaiconym kraju, gdzie tak odmienne miejsca są tak blisko siebie. Boliwia zachwyciła mnie do tego stopnia, że wciąż o niej pamiętam i często wracam myślami do spotkanych tam ludzi, krajobrazów czy wydarzeń. Nawet teraz, będąc w Chinach – różnica czasu dokładnie 12 godzin. Na pewno będę chciał tam wrócić. Jeszcze wiele zostało do odkrycia.

 

A tak w ogóle to ten sierpień to 4 kolejny sierpień, który spędzam poza Polską. Będąc rok temu w Boliwii nawet nie przypuszczałem, że wyląduję na praktyce w Chinach. Ciekaw jestem gdzie będę za rok?

Czytaj dalej

Nauka (spotkania) w parku

Przychodzi taki moment podczas naszej nauki chińskiego, że nie wytrzymujemy i mamy kryzys. Znaczy się, ja mam cały czas kryzys  jak patrzę na te znaczki i słucham tego samego słowa w czterech tonach, przy czym każdy ton ma inne znaczenie, a usłyszenie różnicy między nimi wciąż pozostaje dla mnie zagadką… oj muszę zrobić wpis o języku chińskim… Ale dziś ponownie o parku, a więc jak już przychodzi ten kryzys, ale taki wielki, jeszcze większy niż ten z 1929 r. (5 lat studiów ekonomicznych czegoś mnie nauczyło) to nie możemy usiedzieć i musimy coś z sobą zrobić. Wybieramy się wtedy na tzw. „naukę do parku”. Można pouczyć się na świeżym powietrzu, dotlenić (to chyba nie najlepsze słowo dotyczące chińskiego miasta, choć w Shishi nie jest źle, w ciągu dnia widać słońce, w przeciwieństwie do innych miast w Chinach, gdzie ginie całkowicie w smogu) no i najważniejsze – zagłębić w tajniki języka chińskiego.

Czytaj dalej

Menu w kawiarni

Chiny to kraj wielkich kontrastów. W nowej dzielnicy Shishi, gdzie na ulicy stoją same Mercedesy, Lexusy, BMW i nie wiadomo co jeszcze (u nas takich aut to ze świeczką szukać…), trafiliśmy na ładnie wyglądającą kawiarnię/restaurację. Jakie było nasze ogromne zaskoczenie gdy jako menu podano nam … IPada. W tym „elektronicznym menu” było wszystko co oferowało miejsce, a strony zmieniało się przesunięciem palca. Bardzo praktyczne i wygodne, bo pojawiały się obrazki tego co można zamówić. Po wybraniu tego co się chcę, jedno kliknięcie sprawiało, że wybrana rzecz trafiała do koszyka (tak jak w sklepie internetowym). Później przyciskiem na stole należało wezwać kelnera aby odebrał zamówienie. Niestety później było już tradycyjnie i nasze herbaty owocowe nie spadły z sufitu ani nie przyniósł ich robot ale normalna kelnerka 🙂

Czytaj dalej

Chiński park żyje nocą

Chińskie parki zawsze mnie fascynowały i uwielbiam w nich spędzać czas – tam ciągle dzieje się coś ciekawego – tam ktoś gra, tam ktoś ćwiczy a tam znów ktoś śpiewa. Obecnie mam to szczęście, że przez miesiąc mieszkamy niedaleko parku. Parków w Shishi jest niewiele – 2 duże, jeden malutki plus spory plac z kawałkiem parku przy budynku władz miasta. Ta garstka parków jest więc licznie odwiedzana przez mieszkańców. W chińskim parku zawsze coś się dzieje ale tak naprawdę park ożywa kiedy słońce zaczyna zachodzić i robi się chłodno (w ciągu dnia można spotkać np. ludzi śpiących na ławkach, więcej w galerii śpiących Chińczyków). W „naszym” parku około 19 zaczynają pojawiać się pierwsze tańczące osoby. Trzeba przyznać, że jest to pełny profesjonalizm – dobry sprzęt grający, dwa głośniki a nie byle jakie tam radio. Jedna osoba pokazuje co robić a reszta za nią podąża. Wyćwiczone układy Chinki (bo Chińczycy nie tańczą solo) wykonują naprawdę świetnie, aż miło się je ogląda. W „naszym” parku takich miejsc do tańczenia solo jest 5. Różnią się muzyką, tu bardziej zachodnia (czasem trafi się nawet Michel Jackson, Boney M czy YMCA), a tam, bardziej miauczące chińskie przeboje, ale też fajne. Z kolei tu bardziej układy nastawione są na skakanie i quasi aerobik a tam spokojniejsze, dla starszych lub z chusteczkami albo innymi rzeczami. Różna jest też liczba osób. Na małych placykach tańczy około 20 osób a na największym w szczytowym momencie około 100! a może i więcej! Ponadto w każdym miejscu tańczące panie mają swój unikalny kolor koszulek. Ale to nie koniec, zarówno w parku koło mnie jak i innych miejscach jest miejsce do tańczenia w parach. Tak króluje starsze pokolenie ale nie oznacza to, że nie umieją tańczyć lub wykonują to bardzo wolno. Wręcz przeciwnie, tańczą dynamicznie i naprawdę świetnie im idzie. Tańce są różne – chińskie, jak i znana u nas salsa czy tango! Każdy chętny znajdzie coś dla siebie.

Czytaj dalej

Owoce Azji – Mangosan

Po pitaji przyszła kolej na Mangostan. Jeden z moich ulubionych owoców tropikalnych. Za Wikipedią: Mangostan to okrągłe, ciemnofioletowe jagody od 4-7 cm, pokryte suchą, grubą, ciemnofioletową skórką. Ich miąższ zawiera kilka (6-8) nasion, jest biały, soczysty, a w smaku przypomina morelę, pomarańczę i ananas. Jest to jeden z najsmaczniejszych owoców tropikalnych, jest jednak trudny do przechowywania i transportu. W stanie świeżym można go przechowywać zaledwie kilka dni. Wątpię aby był dostępny w Polsce.

 

Tak prezentuje się na zdjęciach:

Czytaj dalej

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Historia lubi się powtarzać. Mieliśmy wolną niedzielę i wybraliśmy się na zwiedzanie naszego miasta – Shishi. Przeszliśmy przez centrum, targ i doszliśmy aż do nowego parku. Obok parku znajdował się tor wrotkarski. Częściowo zadaszony, częściowo nie, służył jako miejsce rozrywki dla młodych ludzi. Również postanowiliśmy spróbować. Wynajęcie rolek i możliwość korzystania z toru ile się chce kosztowała 5 juanów, (ok. 2,5 zł). Głupio nie skorzystać.

Patrząc na jeżdżących ludzi przypomniała mi się sytuacja z klubu – chłopcy za rękę z chłopcami, dziewczyny z dziewczynami. Jakieś tam pary mieszane były ale mało. Pomyślałem, że może nie będzie tak źle i ruszyłem na tor. Pierwszy raz jeździłem na wrotkach, ale nawet dawałem rade. Lekcje jazdy na łyżwach z 2 klasy podstawówki się przydały. Ku mojemu zaskoczeniu nie musiałem czekać długo, może ze 2-3 okrążenia i… dwóch Chińczyków (bynajmniej nie Chinek) wzięło mnie za ręce i jechaliśmy razem… nie miałem jak się wykręcić… hm… średnio komfortowa sytuacja… pozytywem tego było to, że tak jechało się łatwiej. Podczas naszego pobytu na torze taka sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie. Właściwie to samemu mogłem zrobić co najwyżej kilka kółek, bo potem od razu zjawiał się jakich chętny do jazdy w parze Chińczyk! Byłem bardzo popularny. Warto zauważyć, że do Pameli (a to ciekawa historia – jesteśmy z Krakowa, ba chodziliśmy równocześnie do tego samego liceum! ale poznaliśmy się dopiero na praktyce w Chinach, 8500 km. od Polski, to się nazywa zbieg okoliczności)  nikt nie podjeżdżał i nie zapraszał do wspólnej jazdy! Może raz jakaś Chinka i tyle… podczas gdy je nie mogłem się odpędzić od Chińczyków. Wydawać by się mogło że to ona powinna być w centrum zainteresowania – ładna, wysoka dziewczyna, do tego z dalekiego kraju, a nie ja! Kompletnie tego nie rozumiem. Przecież to powinno być na odwrót? czyż nie tak?

Czytaj dalej

Owoce Azji – Pitaja (Smoczy owoc)

W Chinach jedzenie ma bardzo duże znaczenie. Właściwie wszędzie można coś zjeść. Jest pełno małych lokali gastronomicznych serwujących proste dania jak i dużych restauracji. Na szczęście tych małych, trochę obskurnych ale za to ze smacznym i tanim jedzeniem jest więcej. Podobnie jak jedzenia na ulicach wieczorem. Generalnie jada się tu często, a posiłków nie można ominąć. W Xiamen pewnego dnia nie byłem głodny i nie zjadłem lunchu (tak koło 11-12), o godzinie 14 Chińczycy zaczęli się mnie pytać:

-„jadłeś lunch?”, „nie zjadłeś lunchu?”

– „nie byłem głodny”

-„jak to nie zjadłeś?”

W końcu jedna Chinka nie wytrzymała i przyniosła mi gruszko/jabłko. Bo przecież jak można tak bez lunchu!

 

W nawiązaniu do tej sytuacji postanowiłem napisać co nie co o owocach w Chinach. Oprócz znanych nam jabłek, bananów czy śliwek (w jednym supermarkecie były nawet z Polski!), można tutaj skosztować wiele egzotycznych dla nas owoców. Wielu z nich nie da się dostać w Polsce lub sprzedają je nieliczne sklepy.

Czytaj dalej