La Paloma to mała miejscowość położona nad oceanem Atlantyckim. Wysokie fale powodują, że w ciepłych miesiącach przybywają tu tłumy miłośników surfowania. Jako, że przyjeżdżamy tam w środku urugwajskiej zimy duża część sklepów i restauracji jest pozamykana. Mamy wrażenie, że jesteśmy jednymi turystami w mieście. Ceny noclegów drastycznie spadają, płacimy więc 13$ zamiast 45$! Na kolację typowe danie urugwajskie – chivito, czyli mega kanapka składająca się z bułki, steku wołowego, smażonego jajka, szynki, boczku, sera, sałaty, pomidora. Często podawana jest także z frytkami. Wielka, ale za to pyszna bomba kaloryczna. Po takiej kolacji nie pozostało nic jak rozkoszować się szumem morza przy zachodzącym słońcu.
Zabawy z księżycem:
Kolejnego dnia przedpołudnie spędzamy wałęsając się po pustych piaszczystych plażach. Oprócz nas przechadza się nimi zaledwie kilka osób. Choć nie jest zimno – około 20 stopni, woda jest lodowata. Szybki zakład o to, że jednak się wykąpię i po chwili wbiegam do oceanu. W nogach czuję przeraźliwe zimno, znikam pod wodą i jeszcze szybciej wracam na brzeg. Ocean Atlantycki zaliczony, a zakład wygrany!
Puste plaże:
Później ruszamy dalej i kolejne kilka godzin przesiadujemy na skałach wchodzących na kilka metrów w głąb oceanu i tworzących coś w rodzaju falochronu. W oddali pojawił się nawet wieloryb, ale szybko znikł w otchłani wody. Na koniec dnia decydujemy się wdrapać na latarnię morską. Na szczycie wita nas niesamowicie silny wiatr. Należy mocno trzymać się barierek. Jednak widoki na wybrzeże i miasteczko wynagradzają trud wchodzenia po wielu schodach.
Latarnia morska w La Paloma:
Barierki na szczycie latarni:
Widoki na miasto:
oraz wybrzeże:
Zabawy na skałkach:
Wkrótce kolejne relacje:)
Pozdrawiam,
Łukasz