Przychodzi taki moment podczas naszej nauki chińskiego, że nie wytrzymujemy i mamy kryzys. Znaczy się, ja mam cały czas kryzys jak patrzę na te znaczki i słucham tego samego słowa w czterech tonach, przy czym każdy ton ma inne znaczenie, a usłyszenie różnicy między nimi wciąż pozostaje dla mnie zagadką… oj muszę zrobić wpis o języku chińskim… Ale dziś ponownie o parku, a więc jak już przychodzi ten kryzys, ale taki wielki, jeszcze większy niż ten z 1929 r. (5 lat studiów ekonomicznych czegoś mnie nauczyło) to nie możemy usiedzieć i musimy coś z sobą zrobić. Wybieramy się wtedy na tzw. „naukę do parku”. Można pouczyć się na świeżym powietrzu, dotlenić (to chyba nie najlepsze słowo dotyczące chińskiego miasta, choć w Shishi nie jest źle, w ciągu dnia widać słońce, w przeciwieństwie do innych miast w Chinach, gdzie ginie całkowicie w smogu) no i najważniejsze – zagłębić w tajniki języka chińskiego.
Żeby nie było, że się nie uczymy:
Yassine (nasz kolega z Tunezji, ortodoksyjny muzułmanin) :
i Pamela:
No dobra… te zdjęcia, takie pokazowe, że niby coś robimy, może manager zobaczy i się ucieszy 🙂 bo tak naprawdę to wtedy głównie gramy w karty…
Ale to też nie jest do końca tak, że marnujemy swój czas. Spędzanie czasu w parku, daje nam niepowtarzalną okazję do poznawania Chińczyków i używania języka na codzień. Tak, w rzeczywistości też jest. Podczas naszego pierwszego wyjścia na „naukę do parku” siedzieliśmy po jednej stronie stołu i uczyliśmy się graliśmy w karty, a po drugiej stronie siedzieli Chińczycy. Próbowaliśmy z nimi zagrać w jakąś grę, ale było to dość ciężkie i wtedy zjawiał się starszy mężczyzna bardzo chętny do kontaktu z nami. Yassine pokazał zebranych Chińczykom sztuczkę z kartami… no trochę mu nie wyszło, znaczy się sztuczka nawet się udała ale „dziadek”nie bardzo połapał się w tej magii.
Potem do akcji wkroczyłem ja z moja sztuczka z monetą przechodzącą przez głowę. I to wyszło! Chińczykom bardzo się spodobało. Może powinienem zostać iluzjonistą? Wtedy też pękła bariera między nami. Zebrani (z 10-15 osób) zainteresowali się naszymi książkami i zeszytami do nauki a „dziadek” wypytywał się o wszystko- czy mamy w Polsce ziemniaki, ropę, olej czy u nas jest zimno, ile mam żon itd. Nie wiedzieć czemu ciągle mówił do mnie, kiedy ja go kompletnie nie rozumiałem. Na szczęście Pamela dawała radę a było jeszcze dwóch chłopaków, który mówili co nieco po angielsku. Tak to koślawym chińsko-angielskim udało nam się nawiązać konwersacje. W międzyczasie dokoła nas zgromadziła jeszcze większa grupa osób, którzy chcieli popatrzyć na takie zjawisko jakim są obcokrajowcy w parku. Przewinęło się pewnie z 30. Bycie bacznie obserwowanym przez wiele osób na raz jest bardzo męczące wiec, po dłuższej rozmowie szybciutko się ulotniliśmy. W Chinach, a zwłaszcza takich małych miejscowościach obcokrajowiec jest bardzo popularny.
Za parę dni znów przyszedł kryzys i znów udaliśmy się do parku. Oczywiście mieliśmy zamiar się uczyć a wyszło tak, że Pamela wygrała lody w karty… Trochę mi wstyd, że przegrałem no ale co zrobić, jak nie gramy o coś to wygrywam… Ale i tego wyjścia nie można uznać za zmarnowane, bo znowu pojawili się lokalni mieszkańcy. Teraz już nie mieliśmy tak głębokiej rozmowy o Polsce, co u nas jest a czego nie ma. Ale za to jeden Chińczyk przetestował siłę Yassina. Niestety Tunezyjczyk nie dał rady:
Ale później pokazał nam parę pozycji z jakieś sztuki walki:
Potem Yassine dostał jeszcze szansę zrewanżowania sie, ale również ją oblał:
Ten post to Tunezja show:)
Teraz pora czekać na kolejny kryzys i „naukę w parku”. Może znów przyniesie coś ciekawego.