Pewnego wieczoru na Ko Chang wybrałem się na nocne łowienie ryb. Wędkarzem nie jestem i nie byłem. W życiu tylko kilka razy łowiłem ryby, ale stwierdziłem, że coś takiego może być ciekawe. Nie myliłem się. 🙂
Miało to być nocne łownie ryb a więc gdy byliśmy jeszcze w porcie słońce powoli zachodziło:
Statków stało w porcie kilkanaście a wypływały wówczas 2-3. Były to spore jednostki – z miejscem do łowienie z przodu i tyłu 🙂
Witamy na pokładzie:
Ostatnie sprawdzanie sprzętu:
Chłopak, który się nami głownie zajmował:
Na statku byli jeszcze Rosjanie i 2 dziewczyny, ale już nie pamiętam skąd. Rosjanie jak to na Słowian przystało z pustymi rękami nie przyszli, więc i Whiskey się trafiło. Na szczęście ja napiłem się tylko symbolicznie bo na morzu nami dość bujało (dziewczyny miały dość) a mnie troszkę mdliło. Zresztą nie pierwszy raz na statku.
Zostawiamy inne jednostki w porcie i wypływamy:
Noc już w pełni, dopłynęliśmy i łowimy!
Kto złowił pierwsza rybę – oczywiście, że dziewczyna:
Taka o to sztuka:
I na mnie kolej, moja pierwsza ryba. (Zdjęcie dość słabe, bo nami bujało 😉 )
Moja zdobycz:
I jest druga!
Rosjanie też coś tam łapali:
Ponoć ni był to najlepszy czas na łowienie ale i tak parę sztuk złapaliśmy. Duża (z otwarta paszcza) i jedna mała to moje 😀
W Tajlandii przemysł turystyczny dobrze sobie radzi i tak też to było zorganizowane – agencja zbierała po kolei osoby z hoteli, zawiozła do portu, popłynęliśmy a później każdego odstawiono na miejsce.
Fajny blog, miło się czyta. Pan Łukasz nieźle się najeździł 🙂