Tygrysia atrakcja czy ściema?

Ostatnim punktem jednodniowej wycieczki w okolice Bangkoku była „świątynia tygrysów”. Miejsce słynie z tego, że można podejść i pogłaskać wielkiego kota.

Świątynia Wat Pa Luangta Bua Yannasampanno powstała w roku 1994 r. jako miejsce ratowania i pomagania dzikim zwierzętom. Założył ją mnich Luangta Maha Bua. Mieści się ok 300 km na północ od Bangkoku i liczy około 110 ha powierzchni. Jest to miejsce, które wzbudza emocje – z jednej strony ratuje zwierzęta, którymi opiekują się nimi mnisi z drugiej mocno komercjalizuje z nimi kontakt.

Ale zaczynimy od początku. A więc po co ludzie tam jeżdżą? Po to aby zrobić sobie taką fotkę:

Ekscytujące prawda? Ale jak to wygląda naprawdę? Nie wiem czy znajomi pokazują wam zdjęcia od kuchni czy tylko, same zdjęcia tygrysami, które oglądacie z wypiekami na twarzy? Pokażę to miejsce w troszkę szerszej perspektywie. Od razu powiem, że ja nie chciałem tam jechać, ale rodzice, których specjalnie ściągnąłem do Azji już tak. Sama idą ratowania tygrysów jest jak najbardziej słuszna, bo są to przepiękne zwierzęta, o które powinniśmy dbać. Jednak sposób w jaki turyści mogą mieć z nimi kontakt już jest przesadzony i sztuczny.

Wygląda to tak, że w wąskim kanionie leży sobie (bo ciężko powiedzieć aby się ruszały) kilka tygrysów. Ludzie czekają w kolejce aby wejść „na ich teren”. Wchodzi się tam z obstawą – dwoma wolontariuszami (z różnych krajów notabene). Jedna osoba niesie Ci aparat i robi zdjęcia a druga prowadzi i usadza obok tygrysa. I tak od jednego zwierzaka idzie się do kolejnego. Kuca, dotyka, uśmiecha do aparatu i kolejny tygrys. Ja byłem chyba przy 4.

O to to miejsce:

Wolontariusze i tygrys:

Koniec dnia, turystów coraz mniej:

Czy te tygrysy są z tego zadowolone? Chyba nie. Z drugiej strony przez kilka godzin leżenia i dawania się głaskać turystom tygrysy zarabiają (wstęp kosztuje ponad 50 zł) na możliwość ratowania innych. Trudno mi to oceniać. Teraz z perspektywy czasu myślę, sobie „wow, dotykałem tygrysa” zaraz po wyjściu myślałem „ale ściema”.

Na pewno fajna rzecz przytrafiła się na koniec. Jako że byliśmy tam przed zamknięciem mogliśmy wyprowadzić ostatniego tygrysa. Inne zostały wyprowadzone przez opiekunów a za jednym podążali turyści i przez chwilę mogli poprowadzić kotka na smyczy. To było fajniejsze niż samo głaskanie. Bo tu już ten ogromny kociak szedł obok nie przywiązany żadnym łańcuchem. Wyglądało to tak:

z kotkiem 😉

Na koniec rodzinne zdjęcie z tygrysem (uprzedzając pytania, mnich nie jest z rodziny 😉 ):

Bonus!

Bo tygrysy muszą coś jeść:

Czy poleciłbym to miejsce? To zależy. Jeśli ktoś jest ekologiem, obrońcom zwierząt to nie polecam. Widok tygrysów przywiązanych łańcuchami może być przygnębiający. Z drugiej strony jeśli ktoś chce pojechać w jedyne takie miejsce na świecie, dotknąć „dzikiego” kota i zrobić fajne zdjęcia to jest to miejsce, które można rozważyć na swojej trasie.

Komentarz do “Tygrysia atrakcja czy ściema?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *