Do Urugwaju, najmniejszego kraju Ameryki Południowej, dotarliśmy… taksówką. A to za sprawą tego, że nie ma bezpośrednich połączeń miedzy Puerto Iguazu w Argentynie a Urugwajem. Całonocną jazdę autobusem kończymy gdy jest jeszcze ciemno na poboczu drogi. Do granicy mamy jeszcze ok. 20 km. Rozglądamy się dookoła i jedyne co widzimy to szczere pola oraz słońce leniwie pojawiające się nad horyzontem. Mimo naszych obawa i wątpliwości kierowca zapewnia nas jednak, że właśnie tu powinniśmy wysiąść, aby przekroczyć granicę i wjechać do Urugwaju. Mamy szczęście – w autobusie jest jeszcze grupa amerykanów, na których czekały zamówione wcześniej taksówki. To się nazywa przygotowanie podróży, nie tak to co my – gdzie nas poniesie tam jedziemy 😉 Chwila pertraktacji i już mkniemy do granicy. Z jej przekroczeniem nie ma problemów i po chwili znajdujemy się w hostelu. Salto, mimo że to drugie co do wielkości miasto Urugwaju, liczy zaledwie 100 tys. mieszkańców.
Puste uliczki miasta:
Centrum miasta:
Po szybkim śniadaniu udajemy się do największej atrakcji w okolicy – gorących źródeł w uzdrowisku Dayman. Do wyboru mamy kilka kompleksów składających się z basenów, boisk do gry, sklepów oraz spa. Decydujemy się na najmniejszy, dość kameralny, z kilkoma basenami o różnej temperaturze wody. Do dyspozycji mamy też saunę, oraz niezliczone bicze wodne. Woda pod nimi jest tak gorąca, że trudno wytrzymać dłużej niż 30 sekund. Ameryką Południowa przemierzamy już ponad 2 miesiące, przyjemnie więc po takim czasie wygrzać kości.
Jeden z baseników, ale były dużo większe:
Po powrocie z basenów kupujemy bilety autobusowe do Montevideo, a wychodząc z dworca czujemy w powietrzu wspaniały zapach pieczonego mięsa. Idąc za zapachem trafiamy do pobliskiej budki, bo restauracją nie można jej nazwać, zamawiamy tradycyjne asado, czyli żeberka . W Urugwaju wołowina jest wyśmienita. Obgryzamy dokładnie wszystkie kostki, a na dokładkę bierzemy jeszcze po kiełbasce.
Żeberka, cola, bułeczki i bliżej niezidentyfikowany sos do mięsa:
Zachód słońca nad rzeka Urugwaj:
480 km co do minuty!
Od Montevideo dzieli nas 480 km a planowany czas przejazdu to 6 godzin. Zasiadamy w bardzo wygodnym dwu piętrowym autobusie, którego standard przewyższa Polskie autobusy i przemierzamy Urugwaj z zachodu na południe. Krajobrazy są monotonne: przez większość drogi ciągną się poprzedzielane płotami pastwiska oraz pasące się na nich niezliczone ilości krów. W Urugwaju pogłowie bydła przewyższa liczbę ludności! Mimo to przyjemnie ogląda się ten sielankowy widok.
Urugwajski krajobraz – pastwiska po horyzont:
Trudne do uwierzenia, ale do Montevideo przyjeżdżamy co do minuty! Komunikacja autobusowa to tutaj główny środek transportu, nie ma się co dziwić, że dworzec w stolicy mógłby zawstydzić niejedno lotnisko w Polsce. Dworzec to kilku-piętrowy budynek ze wszystkim czego potrzebuje pasażer – są sklepy, restauracje oraz lśniące toalety. Trasy obsługuje wielu małych przewoźników, a każdy ma swoje osobne kasy. Wszystko jest dobrze oznaczone i bez problemu przesiadamy się do kolejnego autobusu. Po chwili mkniemy nad wybrzeże Atlantyku. Ale o tym już w następnym wpisie:)
Pozdrawiam,
Łukasz