Buenos dias Ameryko!

Zaczynam nową serią wpisów  na blogu, które będą teraz dotyczyły… Ameryki Południowej. Po wielu  latach myślenia i planowania wyjazdu za ocean wylądowałem w Peru! 
Przelot tylko z samego Amsterdamu zajmuje aż 12godzin 40 minut. 

Lima przywitała nas mgłą ,słabym deszczem i … chłodem. Jest może z 15 stopni, a w nocy jeszcze chłodniej. Peruwiańczycy chodzą grubo poubierani. No ale nie ma się co dziwić w końcu teraz jest tu zima. 
Historyczne centrum Limy nie jest bardzo duże i wiele zwiedzania nie ma. Kilka placów, kościołów i muzeów. Da się ją zwiedzić w jeden dzień. Lima nie robi specjalnie dużego wrażenia, ale jej centrum oraz dzielnica Miraflores gdzie śpię jest bardzo zadbana pod względem czystości. Na ulicach widać dużo sprzątających osób a śmieci jest tu jak na lekarstwo. Jest to zdecydowana różnica w porównaniu do Azji. 


Hostel jest w porządku ale do łazienki wchodzi się przez taras co  patrząc na niską temperaturę zbyt komfortowe nie jest. 
Próbowałem dziś ceviche – tradycyjną peruwiańską potrawę. Jest to surowa ryba jakby zamarynowana w soku z limonki z dodatkiem cebuli i papryki. Nie było to złe, ale wielkim fanem tego dania raczej nie zostanę. Za to jeszcze nigdy nie jadłem czegoś tak pikantnego. Na rybie położony był plasterek czerwonej papryki. Z wyglądu przypominała normlaną paprykę więc nieświadomy niczego odkroiłem spory kawałek. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie była to zwykła papryka ale najostrzejsza rzecz jaką kiedykolwiek jadłem. Przebiła wszytko co próbowałem w Chinach, Kambodży czy innych azjatyckich krajach. Po zjedzeniu myślałem, że wypali mi język, oczy momentalnie zaczęły łzawić. Na szczęście po kilku minutach wszystko wrociło do normy. Teraz będę ostrożnieszy przy jedzeniu tutaj papryki :).

Pozdrawiam,
Łukasz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *