Nasza znajoma Chinka zaprosiła nas do siebie na wieś, zieloną, ładnie położoną w górach. Nie była to typowo rolnicza mieścina, gdyż nie było tam wielu pól uprawnych, ale pozwoliła nam się na chwilę wyrwać z głośnych z zatłoczonych miast. Przyjechaliśmy tam w piątek koło południa a wróciliśmy następnego dnia z rana. Data była nie przypadkowa, gdyż tego dnia mieszkańcy świętowali tam”święto duchów”. Będę pisał o tym później.
Ale aby się tam dostać, popłynęliśmy małym stateczkiem z Xiamen. Co zajęło nam około godziny. Później z przystani odebrała nas rodzina koleżanki a my wcisnęliśmy się do ich małego busika. Było trochę ciasno, ale na szczęście po jakiś 30 minutach byliśmy na miejscu.
Przytań promu:
Na miejscu czekały już zastawione stoły. Oprócz nas na obiedzie pojawiła się spora cześć rodziny.
Nasz stolik:
Przygotowane były różne potrawy. Pierożki, kraby, krewetki… wszystko bardzo smaczne:
Prawie jak nasze:
A to już mniej nasze, ja nie umiałem zjeść, za to kilkuletnie dzieci śmigały z krabami:
Po pysznym obiedzie i chwili odpoczynku poszliśmy zwiedzać okolice. Przydomowe grządki:
Krzaczek z papryką:
Papaja:
Jako, że w Chinach wszedzie się buduje, szał budowania dotarł i na wieś. Nowe osiedla:
a tak wyglądają nowe dom – szeregowce z cegły:
Ja jednak wolę te tradycyjne, jak naszej znajomej:
Łazienka i kuchnia:
Gdy chodziliśmy po okolicy, natrafiłem na takie o to wejście do czyjegoś domu. pozytywne, prawda?
Pani wracająca ze świętowania:
Rzeczka płynąca w okolicy:
Wieczorem poszliśmy zobaczyć inna część mieściny. Trafiliśmy na sprzedawcę, który mieszkał 3 lata w Londynie, oraz kobietę, mówiącą po angielsku (w Chinach to niezwykle, zwłaszcza na wsi!), która ma męża z Europy.
Były też wygłupy na placu zabaw/miejscu do ćwiczeń:
No i niemożna zapomnieć o poranku następnego dnia:
Oj miło tak wyjechać z miasta i nie słyszeć ciągłych klaksonów…
错过